sobota, 27 listopada 2010

Harry Potter i Insygnia Śmierci cz.1

W końcu wybraliśmy się na nasz długo upatrzony film.
Nie wiecie jak trudno było znaleźć kino, gdzie pokazywali film bez dubbingu.
Na szczęście udało się w centrum handlowym Nautilius Tepe znaleźliśmy ów kino.
I tu znowu spotkała mnie niespodzianka. W połowie filmu nagle zaczęto wyświetlać reklamy!
Tak, reklamy! Byłam naprawdę zszokowana.

piątek, 26 listopada 2010

Mgła pokonała Bosfor

Poniedziałek. 22. listopada 2010r.
Po tygodniowych świętach o 7:30 rano wychodzę z domu, aby dotrzeć na przystani Kadikoy.
Tam spotkała mnie niespodzianka. Przystań była zamknięta. Tłum ludzi przed nią, stojący niczym przed ścianą płaczu. Nikt nic nie wie. Idę do sąsiedniej przystani, zamknięta; następna, zamknięta. Nigdzie nie było ogłoszeń, co się stało i dlaczego. Żadnej komunikacji zastępczej. Nic. Kilka setek ludzi stało jak kołki czekając na nie wiadomo co. Po ponad półgodzinnym czekaniu wróciłam do ciepłego domciu. Tam znalazłam wytłumaczenie, na stronie komunikacji morskiej ogłoszono bowiem anulowanie wszystkich rejsów na długości całego Bosforu do odwołania (tak naprawdę trwało to 3h), a całe te zamieszanie z powodu mgły!

Tak sobie czekając zauważyłam meduzy czy tam chełbie w porcie.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Yedikule Hisari

Oto gdzie znajduje się twierdza Yedikule.

Wyświetl większą mapę


Naszą wyprawę zaczęliśmy od Dworca Sirkeci (czyt.Syrkedzi). To jeden ze starszych dworców w Turcji. Tutaj odjeżdżał pierwszy Orient Express. Obecnie bryła starego dworca służy jako poczekalnia i miejsce dla restauracji o nazwie już dawno nie kursującego pociągu.





Po kilku minutach byliśmy na stacji Yedikule i stamtąd szybciutko podrałowaliśmy do warowni.
Okolica pełna była małych kolorowych domków szeregowych. Ładnie to wyglądało, ale  nie ryzykowałabym pozostania tam po zmroku.



Na koniec krótka notka z www.greatistanbul.com o warowni:
As its name says in Turkish, Yedikule is a seven towered fortress which was built next to the city wall near the Byzantine Imperial Gate (Golden Gate or Porta Aurea) during the reign of Sultan Fatih Mehmet to protect the treasury. During the sultan Murat III's reign, the treasury was relocated to the Topkapi Palace and Yedikule began to be used as a dungeon. The place of imprisonment of many foreign ambassadors and Ottoman statesman, as well as a place of execution for some, the fortress was last used as a prison in 1831. It than became a dwelling for the lions of Topkapi Palace, and later a gunpowder manufacturing place. Today, the fortress is a museum which is also hosting open air concerts in the inner courtyard during the summer months.

sobota, 20 listopada 2010

Muzeum Archeologiczne - dzień pierwszy

Muzeum Archeologiczne jedna z głównych atrakcji turystycznych Stambułu mieści niesamowitą ilość starych rzeczy, od glinianych skorup starożytnego Egiptu po piękne, marmurowe rzeźby starożytnego Rzymu (przynajmniej tyle zdążyliśmy zobaczyć).
Wskazówka dla tych, co będą chcieli zwiedzić owe muzeum, to wejść jak najwcześniej, kupić audioprzewodnika i pozwolić sobie swobodnie podziwiać piękne starocie.
My poszliśmy zbyt późno, godzina 16:00 pozwala tylko na godzinę chodzenia po tym ogromnym muzeum.

Rzeczy, które Cię zirytują w Turcji

1. Przystanki autobusowe.
Nie znajdziesz na nich rozkładu jazdy.
Często nie wiesz czy dany autobus z danego przystanku odjeżdża, bo po prostu nie ma na nim listy odjeżdżających autobusów!
2. Angielskie wersje stron.
Zwykle nie działają. Tu skuteczny bywa googiel tłumacz.
3. Poczta.
Nawet jak już znajdziesz osobę z obsługi, która mówi po angielsku, to wtedy okazuje się, że kopert na poczcie nie sprzedają.
4. Wysokie krawężniki.
Być może są dla ochrony pieszych, by żaden szalony kierowca nie pozbawił życia niepokornych pieszych. Aczkolwiek dla turysty z walizką to istny koszmar, o czym zdążyłam się przekonać już w Ankarze.
5. You Tube
Przez dłuuugi czas był tu nielegalny i przez to zablokowany. Dostęp do większości wiedzy na Ziemi został odcięty. Na szczęście już od jakiś dwóch tygodni jest uwolniony!
6. Komórka
Tutaj nawet numer IMEI (czyli indywidualny numer każdego aparatu telefonicznego) trzeba zarejestrować.

piątek, 19 listopada 2010

Bayram, czyli święta w Turcji

Cały trzeci tydzień listopada okazał się tygodniem wolnym od zajęć i pracy. W sumie dodając sobotę i niedzielę z poprzedniego tygodnia wychodzi dziewięć dni wakacji. W Polsce dawno tego nie było! Trzeba się tutaj tym nacieszyć, bo w roku 2011 nie ma widoków na długie weekendy.
Pojechaliśmy więc w okolice Izmiru. (Obróbka wstępna zdjęć w dniach najbliższych.)
Generalny plan wyjazdu okazał się taki:
Istanbul>cieśnina Dardanele>Canakkale>Troja>Assos>Izmir>Efez>Kuşada>Milet>Didym>Izmir>Bergama (Asklepioion, Akropolis)>Istanbul

Łącznie zrobiliśmy ponad 1000 kilometrów w trzy dni!


Wyświetl większą mapę

poniedziałek, 15 listopada 2010

Yerebatan Cisterns

Bardzo ciekawe. Stare podziemne cysterny. Służyły do magazynowania wody dla pałacu Topkapi.
Wchodząc do podziemi ma się wrażenie, że wchodzi się do klubu, dużo ludzi, ciemność, ciekawie oświetlone. Muzyki tylko brak.


 

Las Belgradzki zdobyty!

Wczoraj mieliśmy naprawdę miły dzień!
Zwlekliśmy się z łóżka dziesięć po ósmej aby za dziesięć dziewiąta biec na przystań do Karakoy. W tym miejscu warto dodać, że następna łódź odpływała półgodziny później, co miało dla nas kolosalne znaczenie! O 9:30 w kościele na ulicy Iksiltial miała się odbyć msza po polsku! Zdążyliśmy na czas. Choć nie było to takie oczywiste, w którym miejscu całego kościoła jest nasza msza. Otóż okazało się, że w tym samym czasie były odprawiane trzy msze: po włosku, ślub po turecku i po polsku. Mieliśmy w jakieś podziemnej klitce jak wcześni chrześcijanie. Ludzi mniej niż jedna klasa, około 20-25. 
Ksiądz nie odczytał tym razem listu od biskupów! Ufff...
Do Mszy dołączyła również Francesca, która ni w ząb nie rozumiała po polsku. Za co jej bardzo dziękuję, że wysiedziała kolejne "tureckie" kazanie!
Zauważyłam ciekawą rzecz odnośnie dzieci, przez pierwsze 15 minut jako tako skupiały się na postaci księdza, ale później jedna z sióstr obecnych dała im kredki i poleciła coś na malować dla Pana Jezusa. Rysunki te dzieciaczki złożyły podczas ofiarowania. Tego jeszcze nie widziałam.
Inna nowa rzecz, po mszy ksiądz zapraszał wszystkich na symboliczną herbatę i ciastko. No tak pomyślałam, trzeba tą rzeszę jakoś przyciągnąć, by się od razu po mszy nie rozproszyli. I rzeczywiście zostaliśmy momencik. Warto było! Ksiądz Dariusz błyskawicznie wychwycił nowych emigrantów. O dziwo! Zaproponował udział w prywatnej podróży do Izmiru, którą dzień wcześniej planowaliśmy! Super!
Po księdzu była Siostra, oczywiście zostaliśmy wplątani w jasełka na 5. grudnia. Na szczęście wszystkie role zostały obstawione, mamy pełnić rolę zapasowe. Uff... Z tego to ciężko się będzie wywinąć (ale chyba nie będziemy zamierzali :P )
Ksiądz nas również zaskoczył, bo świetnie władał włoskim, a Siostra - całkiem nieźle po francusku, co dla Franceski było nie lada ułatwieniem. Multilingwistyczne towarzystwo - sama przyjemność.
Później popędziliśmy z Franceską na Taksim Square, żeby się spotkać z przygodnie spotkanym na grupie CouchSurfowej Kemalem. To jak go skołowaliśmy też było zabawne i trochę irytujące. Ogłosiłam się na grupie dla Erasmusów i rezydentów w Stambule, ale jedyną osobą, która się odezwała w tym krótkim czasie był właśnie Kemal Turek.
Znaleźliśmy nasz autobus i jechaliśmy około 100 minut na naszą stację końcową - Bahcekoy (w dosłownym tłumaczenia Ogród-Wioska). Na szczęście niemalże cała trasa wiodła wzdłuż wybrzeża, więc można było podziwiać błękit Bosforu i mnóstwo wędkarzy co kilka metrów. Belgrad Ormani to ogromny las (ku pamięci-wstęp 2TL). W sumie świetne miejsce na piknikowanie i włóczenie się od świtu do zmierzchu. Następnym razem zaopatrzymy się w lepsiejsze żarcie i coś na grila.
Naprawdę to była miła odmiana po wybetonowanym "centrum".


niedziela, 14 listopada 2010

Twierdza Ankary - Rumeli Hisari

Położona nad samą wodą twierdza Rumeli Hisari z wody wygląda imponująco, natomiast z perspektywy gościa wygląda jeszcze większa niż się wydawała. Tym bardziej, że można było poruszać się po jej murach bez żadnych ograniczeń, chyba że ograniczeń we własnej głowie.
Forteca znajduje się całkiem daleko od miejsca, gdzie toczy się nasze życie. Po drodze mija się bardzo, bardzo bogate dzielnice. Niektórzy oceniają je po ilości zieleni, inni po wypasionych autach na każdym rogu. Jedną z takich dzielnic jest Bebek. Czasem się zastanawiam, czy nie warto było by się tam wybrać na sesję zdjęciową z tymi luksusowymi samochodami.



Wyświetl większą mapę
Sprzed parkingu twierdzy...
Dalej obowiązkowo, parę notek z tablicy informacyjnej...

Dokładnie tablica..
Po czym ukazały się nam schody ukryte w zieleni. [Musicie wiedzieć, że w Istambule docenia się każdy skrawek zieleni. Tym bardziej takie miejsca, gdzie jest jej mnóstwo, a tutaj tak było. To było wspaniałe miejsce na piknik, tylko szkoda, że tak daleko.]

Dalej zostały nam tylko i aż mury...
Francesca

Ogromny tankowiec

Więcej schodów po murach

Jeszcze jedna Polka na obczyźnie, Kasia.

Francesca

Najwyższa wieża



Chyba na górze siedzi Tomasz


 

środa, 10 listopada 2010

Turcy i Facebook

Turcy mają dosyć luźne podejście do powagi znajomości. Dodawanie do Facebooka osób, których w życiu się nie widziało bądź spotkało się przypadkowo by powiększyć swoją kolekcję to częsta praktyka.
Sama spotkałam się z tym kilkakrotnie. Pracownicy sklepów, restauracji czy punktów usługowych po krótkiej wymianie uprzejmości ni z gruszki ni z pietruszki pytają o konto na facebooku. Ci, którzy nie opamiętają się podczas pierwszego szoku i nie zaprzeczą znajdują się w nie wygodnej sytuacji. Niby po takich uprzejmościach nie wypada powiedzieć szorstko NIE, ale to bardzo tu pomaga, po prostu nie być zbyt miłym, ot co!
Oto kilka historii.
Pierwsza. Lotnisko. Kontrola na granicy. Sprawdzanie paszportów. Miła wymiana uśmiechów, krótkie potwierdzenie Erasmus var! i dalej przez bramkę. Natomiast za kilka godzin znajdujesz zaproszenie od obcego, ciemnoskórego kolesia, który sprawdzał Ci paszport. Skandal!
Druga. Potrzebowaliśmy zdjęcia do residence permit więc pojechaliśmy do centrum handlowego, gdzie był punkt fotograficzny. Koleżanka (jasny blond) została sfotografowana i poproszono ją, by godzinkę poczekała to 'od ręki' będą gotowe, niby normalne podała swoje imię i nazwisko, by później odebrać zdjęcia. Zdjęcia odebrała bez problemu, ale wieczorem zobaczyła nowo zrobione zdjęcia na facebooku!
Trzecia. Idziemy rejestrować swoje telefony i oczywiście miła obsługa wszyscy się uśmiechają, zagadują jak mogą łamanym angielskim. Już kończymy formalności i koleś pyta nas o konta na fb?! O co chodzi?!
Czy to szok kulturowy? Takie zachowanie w Europie byłoby co najmniej niestosowne.
Następne zasłyszane lub nie wkrótce...
Nie wiem, z czego to wynika.
Albo są bardzo zdesperowani, gdyż mają poważnie zaburzone relacje międzyludzkie, stąd potrzeba nabijania licznika, by oszukać swoje ego. Nie wnikam, ich mentalności po prostu nie pojmuję.

niedziela, 7 listopada 2010

czwartek, 28 października 2010

Hagia Sophia

Jestem pewna, że każdemu kto nawet spał na lekcjach historii obiło się o uszy coś niecoś o Hagii Sophii.
Dzisiaj Hagia Sophia nie jest ani meczetem ani kościołem. Od około 80 lat jest muzeum (dzięki wspomnianemu już Ataturkowi), gdyby nie ta zmiana prawdopodobnie miejsce to popadało by z roku na rok w ruinę.
O samej budowli. Sama konstrukcja robi niesamowite wrażenie. Wysoka, majestatyczna, zbudowana z rozmachem na chwałę Boga. Pod ogromną kopułą  Hagii chowa się centrum bizantyjskiego świata. Już w drzwiach czuję się ogromną przestrzeń, która jest nieco oswojona przez nisko zawieszone żyrandole.
Dookoła liczne arabeski, gdzieniegdzie można zauważyć ujawniające się spod odpadłego tynku złote mozaiki. Najlepiej zachowane mozaiki to oczywiście sufit w najgorzej oświetlonych częściach Hagii. Osławione mozaiki widoczne są tylko w kilku miejscach i tak naprawdę najlepiej wyglądają na profesjonalnie zrobionych zdjęciach.

Ogólnie, Turcy starają się utrzymać te muzeum w przyzwoitym stanie, ale do przywrócenia dawnej świetności przed nimi jeszcze długa droga. Mam nadzieję, że bilety wstępu po bajecznych cenach (20TL=40PLN) opłacą względnie szybką renowację Hagii Sophii.

piątek, 22 października 2010

Zapomniane zapiski z Beypazari

Byliśmy w zeszłym tygodniu w Beypazari, to taka mieścina która w czasach starożytnych i średniowieczu robiła za postój na Jedwabnym Szlaku. Obejrzeliśmy starą część, posmakowaliśmy miejscowych słodyczy, zwiedziliśmy wytwórnię dywanów i chust, oraz miejscowego jubilera, który pokazał nam jak robi drobne ornamenty biżuterii. Po tym wszystkim robienie biżuterii wcale nie wydaje się być takie trudne.
Poza tym Beypazari jak się dowiedzieliśmy jest głównym dostawcą marchewki w Stambule. Znaleźliśmy tu marchewkowe lokum (to taka galaretka), marchewkowy dżem i marchewkowe ciasteczka.
Marchewkowe lokum

Koło Beypazari istnieje rozlewni wody Beypazari. Próbowaliśmy się do niej dostać, ale nie chcieli nas tam.

czwartek, 21 października 2010

List z Kapadocji

Witam Was Kochani,
przepraszam, że nie napisałam wcześniej tylko teraz wieczorem.
W ten weekend wybraliśmy się do Kapadocji. Jedno z obowiązkowych miejsc do zwiedzenia w Turcji.
Wystartowaliśmy w 27 osób o 6:00 z kampusu. Autokar załatwił kolega. Wytargował się na około 1200 lirów za cały weekend. Kierowca nas woził gdzie chcieliśmy.  Co więcej mogliśmy spać w autobusie, ale o tym dalej.
Pierwszym przystankiem naszej wycieczki stało się Słone Jezioro (chyba największe w Turcji), jezioro chyba było tylko z nazwy bo wody tam nie uświadczyliśmy. Parę osób dokopało się do wody, ale zbierała się powoli, około  dziesięciu centymetrów. Miałam wrażenie, że sól jest lekko różowa miejscami. Z dala od brzega rozbiliśmy się na śniadanie. To był piknik na dnie wyschniętego słonego jeziora, a jeśli kto woli śniadanie na soli. Później kiedy okrążaliśmy jezioro zauważyliśmy różowy (wpadający w fiolet) pas jeziora,który nieco się mienił z tego wnioskuję, że trochę tej wody może w tym jeziorze było.
Następne dwie godziny jazdy zajęły na dotarcie do wąwozy Ilahra. Jest to dolina, która ciągnie się przez 10-13 kilometrów.  Przechadzając się nią mogliśmy wspiąć się do wykutych w skale kościołów i domów. Wszędzie rosła roślinność stepowa, dużo sztywnej, ostrej trawy i kolczystych roślinek. Więc czasami zapuszczanie się w mniej uczęszczane miejsca przestawało być atrakcyjne. Płynący strumień pozwalał ukoić rozgrzane nogi szare od pyłu stepowego. Po drodze spotkaliśmy osła, uwiązanego do najbliższego drzewa.
 Jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy zwiedzić podziemne miasto w miejscowości Durinkuyu. Zwykła wieś tylko z niezwykłą atrakcją turystyczną. Niezwykłą, gdyż pod Durinkuyu mieści się największe i najgłębsze miasto sięgające 55 metrów pod ziemią i posiadającą 8 poziomów. Gdy weszliśmy do podziemi (na szczęście z przewodnikiem) poczuliśmy przyjemny chłód. O ile dobrze pamiętam te budowle liczą sobie 2000 lat. Początkowo był jednopoziomowe, z kolejnymi wiekami kuto nowe korytarze. Ci archaiczni ludzie wiedzieli jednak co robią. Mieli tam wszystko. Miejsca dla zwierząt, które trzeba było schować przed obcymi żołnierzami, miejsca spotkań, kościoły (pierwszych chrześcijan) które zarazem były miejscem sądu, miejsce gdzie dawano śluby, trupiarnie!, świetny system szybów wentylacyjnych, mieli nawet windy! Poradzili sobie z problemem fekaliów. Ciekawa rzecz a propos trupiarni, schodziło się do niej 3metrowym korytarzem; było to pomieszczenie niewielkie ale miało oddzielny szyb wentylacyjny, który nie łączył się z siecią. Zbierano tam ciała zmarłych i gdy nie było żołnierzy na górze, wyciągano ciała przez ten szyb i chowano. Drzwi do korytarza szczelnie zamykano. Wentylacja była tak skonstruowana, że dym zawsze unosił się ku górze. Dym z palenisk uchodził do poziomych szybów, których ujście znajdowało się około kilometra od podziemnego miasta, aby zmylić wojska. Z fekaliami było trochę gorzej, po prostu używali ogromnych dzbanów, do których ładowali łajno, by później zamknąć je na długie tygodnie, ba! miesiące. Łajno fermentowało, także po wyciągnięciu z podziemi służyło jako nawóz. Ponadto mieli wiele szybów pionowych, które służyły na wiele sposobów, jako wejście/wyjście, windy, szyby wentylacyjne i jako korytarz do przerzucania kamieni. ciekawe było to że nie usuwali kamieni w miejscu wydobycia. Pozbywali się ich w wąwozach, gdzie było mnóstwo rozbitych skał bądź z dala od miejsca "budowy". Mogę dodać jeszcze jedną ciekawostkę. Otóż mieszkańcy podziemnych miast, którzy spędzali czasem długie miesiące w ciemnościach i zamkniętych pomieszczeniach, czasem miewali ataki klaustrofobii. Bardzo interesujące jest to jak sobie z tym radzili: spijano takiego gościa winem i sadzano przy otworze wentylacyjnym przy którym wyraźnie było czuć powiew świeżego powietrza. Ponoć takie praktyki wystarczały.
Byliśmy bardzo głęboko pod ziemią.
Oto drzwi, których używano w podziemnych miastach.
To akurat był pokój dla uczniów.
TO chyba tyle na temat podziemnego miasta.
Stamtąd udaliśmy się do Goreme, stolicy Kapadocji.
Jest to pięknie położone miasteczko, a raczej wieś turystycznie rozwinięta położona na obrzeżu Parku Narodowego. Jeszcze przed spaniem zwiedziliśmy miasteczko. Mnóstwo straganów, kawiarenek i te niesamowite stożkowe górki czyniły unikalny klimacik.  Połowa nas zakwaterowała się w hostelu, a druga część usadowiła sobie gniazdko w autobusie. Spanie w autobusie okazało się ciekawym doświadczeniem. Osobiście spało mi się dobrze. Około 7:00 następnego dnia można było zobaczyć ponad dwadzieścia balonów wznoszących się nad Goreme. Ładny widok.
Tego dnia najciekawszym punktem był Narodowy Park. Na początku mieliśmy iść do Muzeum na otwartym powietrzu, ale cena nas odstraszyła. Może jak dostanę legitymację tureckiej uczelni będę mogła kupić kartę muzealną, która uprawnia do wstępu za free do każdego muzeum w Turcji. Tak czy owak, poszliśmy szwędać się po Parku. Odeszliśmy trochę od głównego szlaku i zapuściliśmy się na węższe ścieżyny. Dotarliśmy w końcu na ładną górkę i jakimś dziwnym trafem tak się stało że doszliśmy do "domku" najwyżej położonego. Do samego domku już się nie wdrapywałam, trochę się bałam wyjścia z domku. Było tak zlokalizowane, że jakiekolwiek poślizgnięcie się mogło być ostatnim błędem życia. Samo wdrapywanie się nie było tak trudne jak schodzenie. Dramatyzmu dodał fakt że tam gdzie się znajdowaliśmy komórki nie łapały zasięgu. Więc w razie jakiejkolwiek wpadki musielibyśmy liczyć na siebie. Muszę przyznać, że to była najlepsza część całej wycieczki, najtańsza i najlepsza.

Później śpieszyliśmy na spotkanie w Goreme z resztą ludzi, którzy jeszcze spali w schronisku, większość z nich nie wygrzebywała się z łóżka do 12:00. Później był lunch, zbieranie manatków, wyjazd do winiarni i do miejsca gdzie były skały w formie grzybów.
 Mniej więcej o 18:00 zapakowaliśmy się do autokaru i wróciliśmy na Beytepe Kampus. Ot co cała bajka!