piątek, 15 października 2010

Pierwszy dzień w Turcji - wspomnienia

EILC w Ankarze
08.08.2010r.
Ósmego sierpnia byłam w końcu spakowana. Walizka zapakowana poprawnie, dokładnie 20,2 kg. W ostatniej chwili pakowałam bagaż podręczny. Wyszło około 9 kilo. Na szczęście bagażu podręcznego nie ważą.
W ostatniej chwili szukaliśmy kantoru z lirami. Nawet w Warszawie w niedzielę stanowi to prawdziwy problem. Więc radzę każdemu kto zamierza wyruszyć za granicę wymienić pieniądze nieco wcześniej. Na Dworcu Centralnym liry okazały się bardzo drogie. Jak później miałam się dowiedzieć, pobieranie gotówki z bankomatu za granicą nie jest tak kosztowne jak kantor w Złotych Tarasach. Ponadto pobierając gotówkę z banku zaprzyjaźnionego z polskim można ominąć wysokie prowizje za wyciąganie pieniędzy z bankomatu. Tak samo polecam wykupienie lekarstw, kiedy nie trzeba podpierać się aptekami dyżurującymi.  Na szczęście mam Piotra, który wspierał mnie przez cały czas. Dziękuję Ci, Piotrze, niezmiernie!
Potem udaliśmy się z dworca na lotnisko. Muszę tu wspomnieć, że był to mój pierwszy lot. Piotr przecierał sobie ścieżki na lotnisko (ja wciąż pamiętałam jak odprawialiśmy Małgorzatę do Stanów). Posiedzieliśmy jakieś dwadzieścia minut zanim zdecydowaliśmy odprawić moją walizkę. (Na samo wspomnienie przed całym tym halo wciąż mi się nieco żołądek skręca.) Potem mogliśmy się swobodniej poruszać po lotnisku. Oczywiście poszliśmy do Coffee Heaven. Wiedzieliście, że to polska sieć! Dla mnie to było ogromne zdumienie.  Lotniskowe Coffee Heaven już od zawsze będzie mi się kojarzyć z pełnym łez rozstaniem
Za bramką to już odbywało się w błyskawicznym tempie. Wyciąganie wszystkiego z plecaka. Więc pamiętajcie jeśli macie laptopa, poczekajcie z chowaniem go do torby do przejścia przez rentgen. Przy okazji zdążyłam zgubić i znaleźć komórkę. Szaleństwo!
Sam lot był przyjemny. Odniosłam wrażenie, że byłam w nieco większym niż zwykle autokarze, który pokonuje większą ilość kilometrów w krótszym czasie. Z kilkunastu minutowym opóźnieniem doleciałam do Monachium, gdzie przesiadałam się do samolotu do Ankary. Trochę byłam zestresowana, gdyż następny samolot miał zaczynać odprawę za 5 minut. Gdy dotarłam na stanowisko, uderzyło mnie, że prawie wszyscy czekający przed bramką to ciemnoskórzy Turkowie z rodzinami. Trudno się dziwić. Jak później zauważyłam duuużo Turków potrafi mówić po niemiecku (zwłaszcza starszych). 
Na lotnisku Esenboga w Ankarze spędziłam całą noc czekając na pierwszy Havas (autokar kursujący między lotniskiem a głównymi punktami w mieście). Trzeba mi tu wspomnieć, że po północy w prawie wszystkich miastach Turcji (bez względu na wielkość) nie kursują żadne nocne autobusy. Jedynym środkiem komunikacji zostaje taksówka. Powiedziałabym, że lotnisko nocą było niemalże opustoszałe. Spokojnie można było się kimnąć. O świcie udało się zabrać pierwszym autokarem na główny dworzec Ankary, czyli ASTI. I tu zaczęły się schody. Podrałowałam do informacji w nadziei, że otrzymam dane o dolmuszu, który docierałby do kampusu Beytepe. Otóż dano mi to o co prosiłam, aczkolwiek takiego nie potrafiłam zlokalizować miejsca, z którego te dziwne pojazdy odjeżdżały. I tu z pomocą przyszła mi ochrona dworca i przygodna Turczynka, dzięki której ostatecznie dotarłam na odpowiedni kampus. 
Oto moja droga:

Wyświetl większą mapę 
To było najmilsze wydarzenie i jakże niespodziewane w ciągu dotychczasowego pobytu (może dlatego że to był mój pierwszy dzień, pierwsze godziny w Turcji, na obcej ziemi). Otóż owa Turczynka imieniem Aysze po niekrótkiej rozmowie zaproponowała przejazd dolmuszem do jej biura na sąsiednim kampusie. Jak mogłam się nie zgodzić! Pojechałyśmy! Już pierwszego dnia w Turcji przejazd dolmuszem miałam odhaczony! Dalej poznałam, że wszędzie mają wysokie krawężniki. Drugie, aby dostać się na teren którejkolwiek uczelni potrzeba odpowiednich dokumentów. (Aysze tam pracowała, więc wpuszczono mnie bez problemu.) Trzecie, pracownicy jej Instytutu mieli naprawdę ładne biuro. Pełno było starych bibelotów. Heh... w końcu to był instytut historii Turcji. Otwartość i bezinteresowność mojej przewodniczki była tak zaskakująca, że przytłumiła moją polską podejrzliwość. Czasem mam wrażenie, że z nieba zsyłają nam anioły w trudnych momentach. Na rozmowie czas nam szybko upłynął do godziny jedenastej. Po czym wsadzono mnie do taksówki, która wysadziła mnie przed akademikiem dla dziewcząt na kampusie Beytepe. Za co także jestem winna podziękowanie przygodnie spotkanej Aysze! Gdyby nie ona, to bym musiała borykać się z dwudziestokilową walizką i prawie dziesięciokilowym plecakiem po pagórkowatym terenie kampusu. Warto dodać, że tego ranka było już dobrze ponad 30 stopni Celcjusza, a ja byłam ubrana cała na czarno! 
Po zarejestrowaniu się w administracji akademika, mogłam wtaszczyć moje tobołki na chyba czwarte półpiętro i lecieć natychmiast na spotkanie organizacyjne, po którym z drobną przerwą miały już rozpocząć się lekcje!
Otóż tą wyczekaną przerwę udało mi się wykorzystać na wyczekiwany prysznic i obiadek z nowo poznanymi Erasmusami. Okazało się już pierwszego dnia, że ponad połowa obecnych jedzie po kursie do Stambułu. Co za fantastyczna wiadomość!
Pierwsza lekcja. Zostaliśmy podzieleni na grupy, dostaliśmy książeczki. Poszliśmy do klas. Tam zostali nam przedstawieni nasi nauczyciele. Nasza ogretmen znała zaledwie kilka słów po angielsku. Dzisiaj naprawdę się zastanawiam, jak jej się udało wytłumaczyć wszystkie zagadnienia gramatyczne po turecku. I na pierwszej lekcji jak najbardziej zgodne wydaje się być stwierdzenie: siedzieć jak na tureckim kazaniu. Druga godzina zajęć to był dla mnie dramat. Potrzeba snu zaczynała dawać o sobie znać. Bełkot nauczycielki stawał się jeszcze większym bełkotem, a moja głowa zaczynała sama kłaść się na ławkę. 
Chyba nie będzie tajemnicą, co zrobiłam po lekcjach. 
Dobranoc!

P.S. Dołączam linka ze spotkania organizacyjnego. http://www.hudil.hacettepe.edu.tr/duyuru_110810.php

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz